Trzeba być odpowiedzialnym!
Tomasz Mędrzak – aktor, absolwent łódzkiej „filmówki”. Zagrał ponad 120 ról teatralnych i około 20 filmowych. Jest znany głównie z roli Stasia Tarkowskiego w pierwszej ekranizacji sienkiewiczowskiej powieści „W pustyni i w puszczy” w reżyserii Władysława Ślesickiego. Film otrzymał w 1974 nagrodę Oscar Italy,
a główni aktorzy nagrodę czechosłowackiego tygodnika „Kvety” w 1975. Do dziś ta ekranizacja pozostaje na drugim miejscu pod względem liczby widzów, jaka obejrzała polski film w kinie. Tomasz Mędrzak stworzył też niezapomnianą kreację Leszka Talara w serialu telewizyjnym „Dom”. Od lat 90. występował przede wszystkim w teatrze, głównie na deskach warszawskiego Teatru Ochoty, którego był wicedyrektorem, a w latach 1996-2008 dyrektorem naczelnym i artystycznym. W 2009 wraz z grupą byłych aktorów tego teatru założył stowarzyszenie teatr tm. Tomasz Mędrzak zajmuje się również reżyserią.
Kiedy myślę zwierzaki, to...
To wspominam rodzinny dom, w którym były one obecne. Do naszej pięcioosobowej rodziny (mam siostrę i brata) zawsze dołączały psiaki. Zazwyczaj były to kundelki, choć raz, pamiętam, mieliśmy owczarka podhalańskiego, o wdzięcznym imieniu Bera. Rodzice nauczyli mnie, że pies jest pełnoprawnym domownikiem, a rodzina bez niego wydaje się być niepełna... Zawsze tak było i jest nadal. Cieszę się, że w domu, który stworzyłem z Mańką, czyli moją żoną, również obowiązuje ta niepisana zasada.
Zwierzęta pojawiały się też na planie filmowym?
Na planie filmowym „W pustyni i w puszczy” Monika Rosca i ja musieliśmy się przyzwyczaić nie tylko do trudnych warunków pogodowych, ale oswoić się też ze zwierzętami, a przede wszystkim z psami. Psa Sabę odtwarzały dwa, piękne, ponad 70-kilogramowe dogi, czyli Łoś i Apacz. W powieści Henryka Sienkiewicza występował pies rasy mastif, ale okazało się, że w owych czasach w Polsce nie było mastifów, dlatego producenci filmu zakupili dogi. Psy były trenowane przez znanego tresera Franciszka Szydełko, który układał zwierzęta dla potrzeb planu filmowego. Jego najpopularniejsi wychowankowie to Szarik z „Czterech pancernych i psa” oraz Cywil z „Przygód psa Cywila”.
Pamiętam, że psy słuchały przede wszystkim pana Franciszka, a nie mnie, dlatego treser zalecił, aby jeden z nich zamieszkał ze mną w hotelu, tak aby poczuł, że jestem jego panem I w ten oto sposób Apacz znalazł się pod moją opieką. Nie tylko moją, ale również mamy, która była razem ze mną, gdyż podczas kręcenia filmu nie miałem jeszcze 18 lat. Zresztą moja mama – Stefania, zagrała w filmie guwernantkę Nel, Madame Olivier.
Wracając jednak do psa. Przez ten czas bardzo zżyłem się z Apaczem, i nie było w ty nic nadzwyczajnego, bo film, do którego zdjęcia kręcono w Egipcie, Sudanie i Bułgarii, powstawał przez trzy lata (1971-1973).
W jaki sposób Łoś i Apacz zachowywali się na planie filmowym?
Zwierzęta na planie filmowym, podobnie jak ludzie, przeżywają stresy. Tak jak my, aktorzy, psy musiały się wykazać, aby sprostać wymaganiom reżysera. Niekiedy trzeba było się uciekać do różnych forteli, np. podrzucać kiełbasę, aby pies podszedł w miejsce, które wskazał reżyser. Do tej pory pamiętam też, że podczas zdjęć na pustyni psy musiały nosić specjalne „buty”, chroniące łapy przed oparzeniem. Przez cały czas pan Franciszek okazywał się wspaniałym łącznikiem między reżyserem a zwierzęciem. Wszystkie ciekawostki z planu filmowego dotyczące psów Franciszek Szydełko opisał w książce „Pyskiem do kamery”.
Co stało się z Apaczem po zakończeniu realizacji?
Nie mogłem oddać Apacza, bo bardzo się do niego przywiązałem. Postanowiłem, że zabiorę go do domu i tak też uczyniłem. Z tego co wiem, drugiego doga, czyli Łosia odkupiła polska ambasada w Kairze, a potem pies trafił do Bejrutu. Łoś zmarł podczas ewakuacji ambasady w Libanie. Przyczyną śmierci była zatruta potrawa, która przeznaczona była dla pracowników ambasady.
Jaki był Apacz?
Był niezwykle zadziorny, szczególnie na początku naszej przyjaźni. Po kilku latach przebywania w gronie naszej rodziny bardzo złagodniał. Wobec innych zwierząt był tolerancyjny, pod warunkiem, że nie był przez nie atakowany. Bo jeśli jakiś zwierzak zalazł mu za skórę, to potrafił być naprawdę groźny. Kiedyś, gdy spędzaliśmy wakacje na Podhalu, pies gazdów ugryzł Apacza w pewną intymną część ciała. Ten nie zareagował nic, a nic. Ja i Mańka byliśmy zdziwieni tym faktem. Po dwóch miesiącach, gdy zbieraliśmy się do domu, żegnaliśmy się ze wszystkimi, dziękując za wspaniały urlop, Apacz postanowił jednak wymierzyć sprawiedliwość. W ułamku sekundy, tuż przed bezpiecznym umieszczeniem go w aucie, przebiegł przez podwórko, doskoczył do kundla, który wyrządził mu krzywdę, złapał go za szyję i przywołał do porządku....Oczywiście kundelkowi nic poważnego się nie stało.
A jak zaczęła się wielka miłość do jamników?
Era jamników nastała wtedy, gdy się ożeniłem. Pierwszym właścicielem tej rasy zostałem zupełnie przez przypadek. Otóż moja serdeczna koleżanka ze studiów – Baśka Szyszko, jechała do Koszalina, aby odebrać psa z hodowli. Bardzo mnie prosiła, abym pojechał tam razem z nią. Nie chciałem jej odmawiać, ale niestety termin odbioru czworonożnego podopiecznego przypadał na niedzielę, a ja w niedzielę grałem w teatrze. Zaproponowałem sobotę, ale wówczas Baśka miała spektakl. Pomyślałem, trudno, nie jest nam po drodze... Moja koleżanka nie dawała jednak za wygraną. Znalazła zastępstwo i ostatecznie w sobotę znaleźliśmy się w aucie, w drodze do Koszalina. Na Baśkę czekał już piesek, a na moje kolana wskoczył taki jeden mały urwis i już nie chciał zejść... Wpadłem w panikę, bo wyraźnie przypadliśmy sobie do gustu, ale ja nie miałem pieniędzy, aby zapłacić hodowcy. Na całe szczęście hodowca zaufał mi, gdy powiedziałem, że pieniądze wyślę mu po powrocie do domu. I w ten oto sposób nastał czas Norki, bo tak nazwaliśmy z żoną, jamniczkę przywiezioną z Koszalina.
Od razu stała się pełnoprawnym członkiem rodziny?
Moje szczęście było podwójne, bo w niedługim czasie urodziła się moja córka – Marta. Zastanawialiśmy się z żoną, czy posiadanie psa
i malutkiego dziecka jest dobrym pomysłem. Kiedy jednak pod malutką Martusią zarwało się łóżeczko, bo z nadmiaru emocji źle przykręciłem śruby, pomyślałem, że już nic złego nie może się przydarzyć. Na wszelki wypadek zachowywaliśmy jednak z żoną wszelkie zasady ostrożności, np. zamykając drzwi do pokoju małej. Kiedyś jednak pies wszedł przez uchylone drzwi i gdy żona weszła do pokoju córeczki ujrzała taki oto widok: Norka liżąca Martusię po ślicznej twarzyczce. Myślę, że to z tego powodu Marta tak bardzo pokochała Norkę i w ogóle wszystkie psy!
Patrząc na to z perspektywy czasu, uważam że dobrze jest, kiedy dziecko wychowuje się z psem. Jednak psa powinniśmy kupować przede wszystkim dla siebie, nie dla dziecka, bo musimy wziąć za niego odpowiedzialność jak za nowego członka rodziny, który czuje, rozumie, cieszy się i cierpi razem z nami. Norka była wspaniałym dopełnieniem naszej rodziny przez dziewięć lat. Potem mieszkała z nami Pepsi. Pepsi żyła szesnaście lat, towarzysząc w dorastaniu Marcie. A teraz jest Prada.
Skąd wzięło się tak oryginale imię?
Imię dla psa wymyśliła Marta, wówczas studentka italianistyki, podczas wakacji we Włoszech. Siedzieliśmy w knajpce razem z Pepsi i córka oznajmiła, że jeśli w przyszłości będzie miała psa, to nazwie go Prada. Wkrótce Pepsi odeszła, a ponieważ pewien mądry lekarz weterynarii poradził, aby zbyt długo nie nosić w sercu żałoby po stracie naszej jamniczki, pojechaliśmy do hodowli w Mszczonowie i tam spośród sześciu ślicznych piesków, wybraliśmy sunię najmniej biegającą, raczej najbardziej „patrzącą”. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to taki spokojny piesek...
A co było potem?
Potem okazało się, że do naszych rąk trafił pies
z charakterem – wielki uparciuch i indywidualista. Prada nie będzie się łasić, jeśli kogoś nie lubi. Nie będzie przychodzić, kiedy ją wołam, jeśli nie ma na to ochoty. A do tego wszystkiego jest ładna i posiada bardzo proporcjonalną budowę. Co tu dużo mówić – wyraźnie zna swoją wartość i czasami zachowuje się jak prawdziwa gwiazda!
Teatralna?
Oczywiście. Chętnie chodzi ze mną do teatru i tam „szefuje”. (śmiech)
A kto dba o jej wygląd zewnętrzny?
Ja! Proszę sobie wyobrazić, że kupiłem specjalistyczny sprzęt do trymowania, który pozwala w łatwy sposób usunąć martwy włos. Zauważyłem, że czysta i zadbana sierść świetnie wpływa na samopoczucie Prady. Oczywistym jest, że sunia nie lubi specjalnie samego zabiegu, ale po nim jest wyjątkowo szczęśliwa i zadowolona, jakby chciała powiedzieć: „zobaczcie jaka jestem zadbana i piękna!”. Obcinam jej też pazury, przed czym ona zupełnie się nie wzbrania. I dbam o stan jej uzębienia, bo jamniki są szczególnie podatne na choroby przyzębia i powstawanie kamienia nazębnego. W tym zakresie fachowych porad udzieliła mi moja żona, która jest stomatologiem.
Rozmawiała i fotografowała
Dorota Szulc-Wojtasik