Ta sunia nas oczarowała
W szczęśliwej rodzinie nie może zabraknąć zwierząt. Jeśli ma to być pies, to tylko doberman - twierdzą MONIKA WŁOSZCZYZNA i MARIUSZ GROSZYK. Wspólnie z dwuletnią córeczką Martynką mieszkają w podwarszawskim Rembertowie. 1 czerwca ich rodzina powiększyła się o jeszcze jedną pociechę – suczkę Dianę, przygarniętą ze schroniska dla bezdomnych zwierząt "Na Paluchu". Rodzice dziew-czynki opowiadają Natalii Gierymskiej o tym, jak funkcjonują z małym dzieckiem i dużym psem pod jednym dachem.
Dlaczego darzą Państwo szczególną sympatią akurat dobermany?
Mamy do nich sentyment. Przez siedem lat mieliśmy sunię tej rasy o imieniu Wenus. Zanim trafiła do nas, przechodziła z rąk do rąk. Długo nie mogła znaleźć odpowiedzialnych opiekunów. Z tą zwariowaną psiną wiąże się wiele zabawnych wspomnień. Byliśmy do niej bardzo przywiązani. Gdy odeszła niespodziewanie, bardzo to przeżyliśmy. Bez psa wytrzymaliśmy zaledwie dwa dni, a potem... zaczęliśmy rozglądać się za nowym podopiecznym. Oczywiście dobermanem, bo dobrze znamy tę rasę. Wiemy czego spodziewać się po tych psach, jak interpretować ich zachowania.
Jak Diana trafiła do Waszego domu?
Zobaczyliśmy jej zdjęcie na stronie internetowej schroniska "Na Paluchu". Spodobała się nam, więc pojechaliśmy do placówki. Diana przebywała tam od kilku miesięcy. Ponoć znaleziono ją wałęsającą się po ulicy. Obejrzeliśmy i pogłaskaliśmy psa, a już następnego dnia pozwolono nam zabrać go do domu. Pani dyrektor Wanda Dejnarowicz zaufała nam, za co jesteśmy jej bardzo wdzięczni.
Wasze pierwsze wspólne chwile…
Ponieważ Diana przeszła w schronisku operację kaletki, po wzięciu jej do domu musieliśmy ją dalej pielęgnować. Przez pewien czas sunia nosiła kołnierz i miała na łapie opatrunek. Nadzwyczaj cierpliwie znosiła wszystkie zabiegi. Dużo spała, odreagowując stres. Bidulka, do tej pory ma zgrubienia na łapkach i połamane niektóre zęby – to przykra pamiątka po poprzednim właścicielu. Nie rozumiemy, jak można było skrzywdzić tak fajnego psa!
Diana zaufała nam od razu. Dobrze czuje się w naszym mieszkaniu i ogródku, gdzie chętnie bawi się i biega za piłką. Lubi też jeździć na działkę na Mazury. Mamy wrażenie, że będąc u nas sunia wreszcie odpoczywa po tym wszystkim, co kiedyś ją spotkało…
Nie obawiali się Państwo, mając małe dziecko, przygarnięcia do domu dobermana?
Gdy urodziła się nasza córeczka, mieliśmy psa tej rasy. Można powiedzieć, że jego obecność w domu była dla Martynki czymś naturalnym. Od osób pracujących "Na Paluchu" dowiedzieliśmy się, że Diana jest łagodna, więc nie powinna zagrażać dziecku. Nasza sunia jest spokojna, w stosunku do córki okazuje niezwykłą cierpliwość. Mamy wrażenie, że ją chroni i pilnuje. Oczywiście, jesteśmy ostrożni i na wszelki wypadek nie pozostawiamy Martynki samej z psem. Nie spodziewaliśmy się, że trafi nam się aż tak grzeczny i oddany pies. Wciąż pragnie być głaskana i wszędzie za nami chodzi. A wieczorami czeka przy bramie w ogródku, aż wszyscy wrócą do domu. Dopiero wtedy spokojnie zasypia.
Mamy do nich sentyment. Przez siedem lat mieliśmy sunię tej rasy o imieniu Wenus. Zanim trafiła do nas, przechodziła z rąk do rąk. Długo nie mogła znaleźć odpowiedzialnych opiekunów. Z tą zwariowaną psiną wiąże się wiele zabawnych wspomnień. Byliśmy do niej bardzo przywiązani. Gdy odeszła niespodziewanie, bardzo to przeżyliśmy. Bez psa wytrzymaliśmy zaledwie dwa dni, a potem... zaczęliśmy rozglądać się za nowym podopiecznym. Oczywiście dobermanem, bo dobrze znamy tę rasę. Wiemy czego spodziewać się po tych psach, jak interpretować ich zachowania.
Jak Diana trafiła do Waszego domu?
Zobaczyliśmy jej zdjęcie na stronie internetowej schroniska "Na Paluchu". Spodobała się nam, więc pojechaliśmy do placówki. Diana przebywała tam od kilku miesięcy. Ponoć znaleziono ją wałęsającą się po ulicy. Obejrzeliśmy i pogłaskaliśmy psa, a już następnego dnia pozwolono nam zabrać go do domu. Pani dyrektor Wanda Dejnarowicz zaufała nam, za co jesteśmy jej bardzo wdzięczni.
Wasze pierwsze wspólne chwile…
Ponieważ Diana przeszła w schronisku operację kaletki, po wzięciu jej do domu musieliśmy ją dalej pielęgnować. Przez pewien czas sunia nosiła kołnierz i miała na łapie opatrunek. Nadzwyczaj cierpliwie znosiła wszystkie zabiegi. Dużo spała, odreagowując stres. Bidulka, do tej pory ma zgrubienia na łapkach i połamane niektóre zęby – to przykra pamiątka po poprzednim właścicielu. Nie rozumiemy, jak można było skrzywdzić tak fajnego psa!
Diana zaufała nam od razu. Dobrze czuje się w naszym mieszkaniu i ogródku, gdzie chętnie bawi się i biega za piłką. Lubi też jeździć na działkę na Mazury. Mamy wrażenie, że będąc u nas sunia wreszcie odpoczywa po tym wszystkim, co kiedyś ją spotkało…
Nie obawiali się Państwo, mając małe dziecko, przygarnięcia do domu dobermana?
Gdy urodziła się nasza córeczka, mieliśmy psa tej rasy. Można powiedzieć, że jego obecność w domu była dla Martynki czymś naturalnym. Od osób pracujących "Na Paluchu" dowiedzieliśmy się, że Diana jest łagodna, więc nie powinna zagrażać dziecku. Nasza sunia jest spokojna, w stosunku do córki okazuje niezwykłą cierpliwość. Mamy wrażenie, że ją chroni i pilnuje. Oczywiście, jesteśmy ostrożni i na wszelki wypadek nie pozostawiamy Martynki samej z psem. Nie spodziewaliśmy się, że trafi nam się aż tak grzeczny i oddany pies. Wciąż pragnie być głaskana i wszędzie za nami chodzi. A wieczorami czeka przy bramie w ogródku, aż wszyscy wrócą do domu. Dopiero wtedy spokojnie zasypia.