Po prostu żyjemy razem
Grzegorz Miecugow – dziennikarz, publicysta i felietonista.
Ukończył Wydział Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował w Teatrze na Rozdrożu. Od 1980 r. do stanu wojennego był dziennikarzem redakcji informacyjnej lokalnego warszawskiego radia. W 1987 r. dołączył do zespołu Zapraszamy do Trójki, którego w końcu został szefem. W 1989 r. przeszedł do TVP. W TVP1 był prezenterem i wydawcą Wiadomości. W 1997 r. współtworzył „Fakty” w TVN. Prowadził pierwszą polską edycję reality show „Big Brother”, a także współtworzył kanał informacyjny TVN24, gdzie jest szefem wydawców. Współprowadzi „Szkło kontaktowe” w TVN24. Wcześniej był gospodarzem programów „Cały ten świat” i „Inny punkt widzenia”. Pisze felietony z serii „Swoje wiem” do „Dziennika Polskiego”. Współpracuje z „Przekrojem”, dla którego przeprowadza wywiady. Prowadzi zajęcia dla studentów dziennikarstwa. Jest członkiem Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas.
Czy zwierzęta były z Panem „od zawsze”?
Pochodzę z Krakowa. Kiedy byłem na studiach miałem psa, a dodatkowo opiekowałem się często czworonogami moich znajomych. Pewnego razu pilnowałem pięknego, brązowego wyżła. Wychodząc z nim na spacer, założyłem brązowe spodnie, bo był to wtedy mój ulubiony kolor. Proszę mi wierzyć, że nie było dziewczyny, która by się za mną nie obejrzała (śmiech).
Potem, kiedy mieszkałem już w Warszawie, wspólnie z żoną wzięliśmy suczkę urodzoną na Mokotowie w gołębniku pod skocznią. Mój kolega, nie żyjący już Marek Plater-Zybert, który był świadkiem na naszym ślubie, obiecał mi psa z miotu suczki, która z nim mieszkała. Co prawda pieska od niego nie dostałem, ale postarał się dla mnie o innego psa. Suczkę nazwaliśmy Beza. Mój teść zawsze powtarzał, że pies, owszem, może być jednym z domowników, ale pod warunkiem, że będzie „chłopakiem” i ... spanielem. A my z żoną przynieśliśmy „dziewczynę” i w dodatku kundelkę. To była bardzo fajna, mądra, sunia, z którą mój teść zaprzyjaźnił się od razu!
Pamiętam, że chodziłem z nią na spacery do Lasu Bielańskiego. Kiedy powiedziałem do niej „siad” czy „czekaj”, nie drgnęła z miejsca. Była psem niezwykle posłusznym i karnym. Przyszło jej żyć w czasach, kiedy w Polsce nie było specjalistycznych karm, dlatego gotowaliśmy dla niej. Dla naszej Bezy znaleźliśmy nawet „narzeczonego”, z którym miała szczeniaki. Tuż przed oszczenieniem, uciekła z domu, zagrzebując się w liściach na ogródku. Odnalazłem ją. Nawet osobiście odbierałem poród! Pomyślałem, że pierwszy „facet”, który się urodzi będzie miał na imię Perszing. Patrzę – chłopak jak marzenie! Później okazało się, że była to jedyna w miocie suczka, ale imienia nie zmieniłem, została do końca życia Perszingiem. Beza żyła 9 lat. Potem od nas odeszła.
Kolejny pies trafił do nas niespełna rok później, czyli w 1987 r. Jechałem samochodem na ulicę Myśliwiecką, gdzie pracowałem. Nagle czarny pies przebiegł mi drogę, niemalże wpadając pod koła. Z wyrzutem spojrzałem na kobietę, która szła chodnikiem, sądząc, że to ona jest niefrasobliwą właścicielką czworonoga. Jakież było moje zdziwienie, kiedy do mojego biura zapukała koleżanka z psem na sznurku, którego wcześniej widziałem na ulicy. Zostawiła go w moim pokoju. Pogłaskałem go i zabrałem się do montażu. Zauważyłem pewną prawidłowość: gdy do pokoju wchodziła dziewczyna – pies zachowywał się spokojnie, jeśli natomiast pojawiał się mężczyzna – pies wyraźnie się denerwował. Pomyślałem, że najprawdopodobniej ktoś go skrzywdził, a tym kimś musiał być mężczyzna. Zadawałem sobie pytanie: czy powinienem zabrać go ze sobą do domu? Doszedłem do wniosku, że tak zrobię. Po drodze z pracy, zaszedłem do sklepu. Obawiałem się, że psiak ucieknie, dlatego z chorym kolanem, kuśtykałem za nim. Zawiozłem go do domu. Pies został z nami. Nazwaliśmy go Kleks, bo był czarny niczym smoła.
Jaki był Kleks?
Na początku z Kleksem mieliśmy nieco problemów. Okazało się, że nie tak łatwo asymiluje się w nowym otoczeniu. Pies – znajda często wymaga o wiele więcej uwagi i pracy niż kupiony od hodowcy. Ale my nie dawaliśmy za wygraną. Wiedzieliśmy, że to jak ułoży się nasze wspólne życie, zależy głównie od nas. Słuchaliśmy głosu serca, mieliśmy do niego wyjątkową sympatię, a i on po jakimś czasie nie pozostał nam dłużny. Zdobycie zaufania Kleksa wymagało szczególnych starań. Ale opłacało się. Kleks odżył. Jedno jest pewne: im więcej uwagi okażesz psu, im więcej czasu mu poświęcisz, tym więcej możesz oczekiwać od wspólnej przyjaźni. Kleks niestety ciężko zachorował, przestał chodzić. Aby oszczędzić mu cierpień, uśpiliśmy go u lekarza weterynarii. Było to dla nas niezwykle smutne przeżycie. Odczuwaliśmy pustkę po jego śmierci, którą po jakimś czasie wypełnił Fredek.
Skąd się wziął u Państwa Fredek?
Fredka przywiozłem od hodowców spod Warszawy. Była zima, a cztery wesołe berneńczyki biegały po lodzie. Wybrałem jednego z nich, najdrobniejszego. Gdy przywiozłem go do domu, moja żona pokochała go „od pierwszego wejrzenia”.
Jaki charakter ma Fredek?
Fredek jest łagodny i przyjazny w stosunku do ludzi. Wymaga bliskiego kontaktu z nami wszystkimi, a pozbawiony towarzystwa, czuje się bardzo samotny. Po śmierci teściowej, często sam przebywał w domu, a jego ulubionym zajęciem było niszczenie rzeczy. Obecnie Fredziem i naszym domem zajmuje się pani Janeczka. Fredek bardzo ją lubi. Fredzio potrzebuje dużo ruchu, dlatego chętnie chodzi na długie spacery.
Nasz Fredek jest „chlebolubny”, to znaczy, że dla kawałka chleba zrobi dosłownie wszystko. Skąd się to wzięło? Otóż przodkowie dzisiejszych berneńskich psów pasterskich wywodzą się ze Szwajcarii. Podobno berneńczyki wykorzystywano jako psy transportujące, zaprzęgając je do wózków z chlebem. I właśnie stąd ta słabość do bochenków chleba.
Fredzio jest psem niezwykle radosnym. Jak dojrzeje będziemy do niego mówić Alfred, ale jak na razie na to się nie zanosi.
Jak zachowuje się Fredzio w stosunku do innych psów.
Fredzio jest psem powszechnie znanym. Gdy na spacerze spotyka swoje ulubione koleżanki, berneńczyka oraz bokserkę, szczeka piskliwie i dumnie wypina „klatę”. Nie lubi labradorki, która mieszka niedaleko, ale prawdziwy wróg mieszka na końcu ulicy, i jest nim ...york.
Fredzio to prawdziwy pies z Żoliborza. Nigdzie się stąd nie rusza. Nie lubi podróżować autem. Kiedyś jechałem z nim na Białołękę i była to dla niego wielka udręka.
A co Pan powie o kocie?
Fruzia to kot, który też nie lubi wychodzić z domu. Ma za sobą ciężkie przejścia. Znalazł go na ulicy mój syn. Kocię było na skraju życia. Miało złamaną nogę i w dodatku już zrośniętą. Obeszliśmy trzech lekarzy weterynarii, ale kręcili głowami i chcieli Fruzi amputować łapkę. Dopiero czwarty podjął się leczenia i zoperował ją. Dzięki temu genialnemu lekarzowi, Fruzia wróciła do zdrowia – kot tylko nieznacznie kuleje. Fruzia najbardziej lubi polować na ptaki. I robi to niezwykle skutecznie, mimo że na szyi ma zawieszony dzwoneczek. Lubię, gdy mój kot nie upoluje żadnego z nich. Ale myślę też niekiedy: co to za ptaki, które dają się złapać kalece z dzwoneczkiem na szyi?
To Fruzia rządzi całym domem. Jest bardzo dumna. W łazience, na piętrze naszego domu zawsze czeka na nią pełna miska. Gdy jednak wraca z ogrodu, stoi i miauczy. Jest to znak dla mnie, że mam ją zaprowadzić na górę do miski i powiedzieć: „proszę kocie, tutaj dla ciebie jest jedzenie”.
Na kolana do mnie się nie pcha. Niekiedy zajmuje mój fotel. Wówczas ja siadam obok niej, ale ponieważ jest to kotka, która bardzo ceni wygodę, szuka zaraz innego miejsca. Często skrada się na kolana do mojej żony, a bardzo często śpi z Krzysztofem, moim synem. Nie dziwi mnie to, bo przecież syn jest jej wybawcą.
Dobrze jest być właścicielem kota i psa?
Mieszkam z kotem i psem. Nie uważam, abym był ich właścicielem. Równie dobrze to te stworzenia są moimi właścicielami. Ot, po prostu, żyjemy razem.
rozmawiała Dorota Szulc-Wojtasik
fotografowała Bogna Czechowska