Artykuły

Pies chory na babeszjozę

af48eee752f61da879f14f1ec4eb54cdbpk090701.jpg
Dr n. wet.
Andrzej Połozowski

Na pytanie odpowiada parazytolog dr n. wet. Andrzej Połozowski z Katedry Chorób Wewnętrznych i Pasożytniczych Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.

Czy pies, który raz zachorował na babeszjozę może zachorować na nią po raz drugi?
Tak. Przebycie babeszjozy nie chroni zwierzęcia przed ponownym zachorowaniem na tę chorobę. Za każdym razem, gdy babeszjoza wystąpi ponownie u psa, konieczna jest jak najszybsza interwencja lekarza weterynarii. Pamiętajmy, że choroba ta, jeśli nie jest leczona, zawsze kończy się śmiercią zwierzęcia. W Polsce babeszjozę u psów przenosi kleszcz łąkowy (Dermacentor reticulatus). Występowanie tej choroby jest więc ściśle związane z zasięgiem bytowania tego gatunku kleszcza. Należy bezwzględnie chronić psy przed tymi pasożytami stosując specjalne preparaty. Jeżeli mimo tego kleszczowi uda się wkłuć w skórę psa, to usunięcie go przed upływem 24 godzin od momentu wkłucia, chroni zwierzę przed zarażeniem lub zakażeniem patogenami zawartymi w przewodzie pokarmowym pasożyta. Usuwając kleszcza najlepiej użyć haczyków. Dzięki nim nie dochodzi do niepotrzebnego ucisku kleszcza i możemy sprawnie oraz bezboleśnie wykręcić go ze skóry psa. Ważne jest, żeby kleszcza wykręcać konsekwentnie w jedną stronę, nie jest ważne czy w prawą, czy w lewą.Więcej informacji o pasożytach i pasożytniczych chorobach odzwierzęcych na stronach: www.parazytologia.plwww.zoonozy.pl.

MIT
Pies, który raz chorował na babeszjozę, nie może na nią zachorować po raz drugi.





422580bfde69ce04139027459644584abpk090702.jpg
Robert Janowski

Robert Janowski – piosenkarz, kompozytor, aktor, poeta, dziennikarz radiowy i prezenter telewizyjny. Ukończył weterynarię na SGGW w Warszawie. Od lat prowadzi popularny teleturniej "Jaka to melodia?" w TVP 1. Możemy go usłyszeć również w radiu RMF FM w audycji "Wasza muzyka". Wydał płyty, takie jak: "Powietrze", "Nieważkość", a ostatnio "Song.pl". Właściciel boston terriera Dyzia.
R.J.: Podjęcie decyzji o wyborze psa trwa zwykle długo w każdej rodzinie, w naszej też. Wiedzieliśmy na pewno, że nie możemy mieć dużego psa, ponieważ mieszkamy w bloku na Ursynowie. Szukaliśmy małej rasy. W grę wchodziły beagle i jack russell terrier. Przeglądaliśmy książki i albumy o psach. Pamiętam, że szczególnie utkwiło w naszej pamięci zdjęcie Louisa Armstronga z jego podopiecznym, który bardzo nam się spodobał. Nie wiedzieliśmy jednak, jakiej był rasy, aż pewnego dnia zobaczyliśmy na spacerze kogoś z podobnym psem. Okazało się, że był to boston terrier. Zaczęliśmy szukać informacji o tej rasie w Internecie, tam natrafiliśmy na hodowlę. Po szczeniaka pojechaliśmy aż do Gdańska. Imię wymyśliły mu moje córki Aniela i Tola. Jaki jest Dyzio? To ni pies, ni kot. Jednym słowem: koto-pies. Prowadzi życie typowego kanapowca. Uwielbia spać, oczywiście w łóżku. Wykazuje ogromną cierpliwość podczas zabaw z córkami. Boston terriery słyną z tego, że są świetnymi skoczkami. Dyzio potrafi skoczyć na wysokość metra siedemdziesięciu centymetrów! Lubi ganiać za piłką, jak ją widzi, zapomina o całym świecie. Choć jest nieduży, odwagi mu nie brakuje. To mały dyktatorek, który potrafi rzucić się na psy większe od siebie (na szczęście zwykle nie robi na nich wrażenia). W czasie wyjazdów często obserwujemy jego instynkt opiekuńczy – kiedy ktoś oddali się od reszty, Dyzio zagania tę osobę, pilnując, żeby nie odeszła za daleko. Zabieramy go ze sobą na wakacje. Jest przyzwyczajony do jazdy samochodem. W czasie jednej z wypraw okazało się, że nie boi się wody. Wręcz przeciwnie, lubi pływać. Chronimy Dyzia przed kleszczami. Spryskujemy go specjalnym preparatem i oglądamy jego sierść po każdym spacerze.