Paweł Dłużewski
Paweł Dłużewski - satyryk i kabareciarz. Jego specjalnością są parodie znanych ludzi życia politycznego. Dawny kaskader i mistrz Polski w kolarstwie. Nam opowiada o swoich przygodach ze zwierzętami oraz uroczym, 9-miesięcznym kocurku Wito. Odwiedziliśmy go w domu w podwarszawskim Milanówku.
Jakie koty mieszkały u Pana?
Na początku były trzy koty. Najstarszy z nich nazywał się Motyl. Był bardzo spokojny. Wychowywał młodsze kociaki, tolerował ich wybryki. Odszedł w wieku 14 lat ze starości. Małego kocurka Olka znalazłem w ogrodzie, kiedy siedział na drzewie i bał się zejść. Gdy go przygarnęliśmy, szybko został wodzem kociego stada. Niestety w ubiegłym roku zginął. Później pojawił się Wito, który jako jedyny z całej trójki jest ze mną do dziś.
Jakim kotem jest Wito?
Bywa trochę rozkapryszony. Myśli, że wszystko kręci się dookoła niego. Całe dnie spędza w ogrodzie. Biega po trawniku, odwiedza ogródki najbliższych sąsiadów. Czasami martwię się, żeby nic mu się nie stało w czasie takich "wycieczek", ponieważ jest bardzo ufny i przyjacielski wobec ludzi. Przyznam, że noszę się z zamiarem przygarnięcia drugiego kota. Pewnie wkrótce los mi go przyniesie. Nie wyobrażam sobie domu bez zwierząt. W tym momencie życia, w jakim teraz jestem, szczególnie doceniam spokój i kontakt z nimi.
W jaki sposób stara się Pan pomagać czworonogom?
Zawsze gdy znajdowałem zaniedbane, chore koty, zapewniałem im opiekę i leczenie. Wychodzę z założenia, że jeśli już mam posiadać zwierzaki, to tylko takie, którym mogę pomóc. Staram się również wspierać finansowo różne idee na rzecz zwierząt. Średnio co półtora roku organizujemy w Milanówku kabareton, na który zapraszamy znakomitości artystyczne. Część dochodów z tego przedsięwzięcia przeznaczamy na jakiś cel związany ze zwierzętami. Są tam również obecne dzieci i wolontariusze, którzy zbierają pieniądze do puszek. W tym roku dofinansowaliśmy w ten sposób milanowskie schronisko dla bezdomnych zwierząt.
Czy w Pana domu rodzinnym były zwierzęta?
Pochodzę z Łodzi. Po maturze sprawiłem sobie owczarka niemieckiego. Był to niezwykle mądry pies o imieniu Prewit, do którego byłem bardzo przywiązany. Kiedy wyjechałem na studia do Warszawy, czasami zabierałem go ze sobą do akademika. To on zainspirował mnie do tego, by naszemu kabaretowi działającemu przy AWF-ie nadać nazwę "Pod Psem".
Czy kiedykolwiek zdarzyło się Panu pracować ze zwierzakami?
Tak. Było to w latach studenckich, kiedy zajmowałem się kaskaderstwem. W tym okresie kupiłem osiem koni, które wystąpiły w kilku filmach m.in. "Gorączce" Agnieszki Holland zekranizowanej na podstawie książki Andrzeja Struga "Dzieje jednego pocisku". Przygotowywaliśmy je do rozmaitych tricków i scen. Przygody ze zwierzętami z pewnością przydały mi się w doświadczeniach kabaretowych. Różne wątki z nimi związane można znaleźć w moich monologach i satyrach.