Pasja do leczenia zwierząt
Na pytania odpowiada lek. wet. Jagoda Pelińska
z przychodni weterynaryjnej w Szczecinie.
Onkologia jest jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin weterynarii. Dostępny jest szereg sposobów leczenia nowotworów i coraz częściej dają one pozytywne rezultaty. O swojej pasji do onkologii weterynaryjnej opowiada nam młoda pani doktor Jagoda Pelińska. Prywatnie opiekunka adoptowanego psiaka – Pirata oraz fanka pysznego jedzenia i wycieczek górskich.
Czy zostanie lekarzem weterynarii było marzeniem od dzieciństwa, jakie były Pani pierwsze kontakty ze zwierzętami?
Od dziecka uwielbiałam kontakt ze zwierzętami. Na 8 urodziny wyprosiłam u rodziców adopcję szczeniaka. Łapka towarzyszyła mi nieprzerwanie przez niemal 18 lat. Spędziłyśmy razem całe dzieciństwo, szkołę średnią, a nawet (dzięki uprzejmości prowadzących) studia z zajęciami uczelnianymi włącznie! To właśnie zaszczepiona przez rodziców miłość do zwierząt oraz chęć zrozumienia i pomocy im skierowała moje kroki ku weterynarii.
Dlaczego onkologia i chirurgia miękka pozostają w sferze zainteresowań pani doktor?
Onkologia jest dla mnie fascynująca przede wszystkim ze względu na swoją złożoność. Wymaga łączenia różnych, czasami pozornie niezwiązanych faktów w jedną całość, zarówno pod kątem diagnostycznym jak i późniejszego leczenia. W weterynarii jest to dyscyplina jeszcze dość mało uporządkowana, co z jednej strony pozwala elastycznie
dopasować leczenie do pacjenta, a z drugiej wymusza na lekarzu znajomość wielu różnych schematów i podejść terapeutycznych, aby móc wybrać z nich to, co najlepsze dla danego zwierzęcia. Poza tym nie lubię stać w miejscu, a w tej dziedzinie, aby móc jak najlepiej pomagać pacjentom, trzeba być ciągle na bieżąco. Niewielka modyfikacja leków lub schematu postępowania, potrafi dać czasami efekt w postaci zwiększonej szansy wyleczenia pacjenta – różnica potrafi być niewielka, ale czasami ten 1-2 % to właśnie tyle, ile brakuje do sukcesu leczenia. Połączenie onkologii i chirurgii pozwala mi lepiej planować postępowanie, skuteczniej i bardziej świadomie usuwać guzy i niejako „domyka” mi często proces leczenia. Poza tym zamknięcie na sali chirurgicznej, pozwala również zadziałać bardziej manualnie, czego w samej onkologii klinicznej bardzo by mi brakowało.
Jak rozwijają się te dziedziny weterynarii?
Jestem bardzo młodym lekarzem, więc moje wrażenie może być nieobiektywne, ale starsi koledzy zdają się też potwierdzać moje obserwacje, że ostatnie 5-10 lat to istne tornado przemian w onkologii. Wcześniej mało było specjalistów, mała pula dostępnych leków i metod, ale też mniejsza świadomość właścicieli – niewielu więc chętnych do leczenia własnych pupili. Teraz co miesiąc w tematyce onkologii weterynaryjnej pojawia się minimum kilkanaście publikacji. Tylko w zeszłym miesiącu, pojawiło się ich ponad 70! Jest więc sporo nauki, dużo wyzwań, ale też szans dla naszych pacjentów.
Jak ważna jest współpraca z opiekunem w prowadzeniu pacjentów onkologicznych?
W onkologii kluczowa jest współpraca z właścicielem. Wizyty onkologiczne muszą więc być na tyle długie, abym mogła przedstawić opiekunom wszystkie możliwości, rokowania i abyśmy na koniec wybrali to, co najlepsze dla zwierzęcia. Są opiekunowie, którzy oczekują jedynie doraźnej pomocy i nie chcą leczenia. Są tacy, którzy zrobią dla podopiecznego wszystko, nawet jeśli wiązać się to będzie z koniecznością wdrożenia kombinacji metod chirurgicznych, radio- i chemioterapii, co niejednokrotnie wymusza na nich dopasowanie kilku tygodni życia pod plan leczenia. Są również osoby, które ze względu na własne doświadczenia nie chcą podawać zwierzęciu żadnego rodzaju chemioterapii, a czasami to zwierzę decyduje za nas. Jest to częste w przypadku kotów, które nie dadzą sobie żadną humanitarną metodą podawać regularnie tabletek. Wszystko to, jak również czynniki logistyczne i finansowe, mają wpływ na końcowy wygląd i plan leczenia.
Proszę opowiedzieć o swoich pasjach?
Moją największą pasją, poza weterynarią jest jedzenie. Uwielbiam gotować, piec, ale też próbować nowych smaków. Wyjazdy z mężem też bardzo często dopasowujemy tak, aby móc zjeść regionalne specjały nawet jeśli oznacza to zboczenie z trasy. No i nie potrafię usiedzieć w miejscu, więc staram się spędzać jak najwięcej czasu na powietrzu: czy to na spacerze, czy górskich wędrówkach czy pod żaglami. Pomaga mi w tym zresztą kolejny adopciak – Pirat, który dzielnie towarzyszy i w jedzeniu i huncwoceniu.
Strona używa plików cookies do celów funkcjonalnych oraz statystycznych