Pan musi się wyspać
Daniel Olbrychski jest niekwestionowanym królem polskiego kina i teatru. Odtwarzał niezapomniane do dziś role Kmicica, Hamleta, Makbeta i Otella. Ceniony za kreacje m.in. w Popiołach, Potopie, Ziemi obiecanej, Panu Tadeuszu, Zemście. Pięć filmów, w których zagrał było nominowanych do Oscara, dwa Oscara otrzymały. Na ekranie debiutował w 1964 r. jeszcze zanim został studentem. Występował w Teatrze Powszechnym i w Teatrze Narodowym
w Warszawie. Jego mistrzem i wymagającym nauczycielem byli Adam Hanuszkiewicz w teatrze, a w kinie Andrzej Wajda. Olbrychski zagrał w 13 filmach Wajdy, w których dostrzegli go reżyserzy i krytycy nie tylko w Polsce, ale i na świecie. W ankiecie „Polityki” na najważniejszych aktorów polskich XX w. zajął 7 miejsce. W 1998 r. na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi odsłonięto jego gwiazdę w Alei Gwiazd. U nas wspólnie z żoną, Krystyną Demską-Olbrychską, opowiada o miłości do czworonogów.
Czy Państwa życie byłoby równie szczęśliwe, gdyby nie zwierzęta? Jak zaczęła się Wasza miłość do nich?
Daniel Olbrychski: Wychowałem się w małym miasteczku na Podlasiu, gdzie zwierzęta towarzyszyły mi od zawsze. Wprawdzie moi dziadkowie
i mama nie uprawiali roli, ani nie hodowali zwierząt, ale wokół nas stale ryczały krowy, beczały owce i kwiczały świnie. Nieodzownym elementem tego świata były konie oraz psy i koty. Dziadek przed snem czytał mi „Przygody Doktora Dolittle”. Przygody lekarza, który znał język zwierząt, bardzo mi się podobały. Usypiałem spokojny, tuląc się do jakiegoś czworonoga. Moją wielką miłością od najmłodszych lat są konie. Dosyć wcześnie nauczyłem się na nich jeździć, bo przecież każde dziecko na wsi musiało jeździć „na oklep”. Pamiętam, jak zapędzaliśmy konno stada krów lub bawiliśmy się w kowbojów... Pamiętam, że jako kilkuletni chłopiec powoziłem już wozem. Natomiast wyczynowo nauczyłem się jeździć konno, gdy miałem kilkanaście lat – w zasadzie przed rolą w „Popiołach”. Po przeprowadzce do Warszawy, bardzo pragnąłem mieć psa, ale z rodzicami mieliśmy kołchozowe mieszkanie i nie było warunków do tego, aby go tam trzymać.
Krystyna Demska-Olbrychska: A mnie od dzieciństwa towarzyszyły psy: wszelkiej maści i różnych wielkości. Dzięki Danielowi pokochałam też konie. Teraz konno jeździmy razem. Stajnia jest 3 kilometry od naszego domu. Bardzo kochamy naszego araba o imieniu Cudek.
D.O.: Tęsknota za czworonogiem została zrealizowana podczas kręcenia „Popiołów” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Była scena, podczas której Rafała Olbromskiego – bohatera, którego grałem, gonią wilki. Jeden z nich miał ściągnąć mnie z konia
i stoczyć ze mną walkę. Producenci filmu do sceny wzięli wilczura, który razem ze swym opiekunem żołnierzem odchodził do cywila. Wilczur o imieniu Doker trafił do mnie. Pamiętam, że wychodziłem
z nim na spacery na skwer, gdzie teraz stoi hotel Novotel. Ale niestety pies ze mną w filmie nie zagrał. Dlaczego? Otóż tak się ze mną zaprzyjaźnił, że o żadnej walce nie było już mowy. Zwróciliśmy się do tresera, który szkolił zwierzęta na potrzeby filmu. On wytresował Aidę, na którą wołaliśmy Ciucia. Ciucia na słowa: „ten Pan o tobie brzydko powiedział” rzucała się na delikwenta. Ciucia była wytresowana w nienawiści do mojego rękawa. Pod koszulą miałem jurtową skórę i gdy galopowałem na koniu, pies biegnąc obok, skakał, wbijał się w moje przedramię, ściągał z konia i gryzł...
Koniec tej historii jest optymistyczny, bo odnaleźliśmy tego żołnierza i oddaliśmy mu Dokera. Obaj byli przeszczęśliwi.
K.D-O.: Ale to nie koniec przygód z psami w roli głównej, bo mój mąż i później miał do nich szczęście.
D.O.: W kolejnego psa niejako wżeniłem się. Moja pierwsza żona – Monika Dzienisiewicz miała psa boksera. Pies mieszkał z jej rodzicami w Łodzi,
a czasami pomieszkiwał z nami. Miał na imię Hamlet. Często wychodziłem z nim na spacer do Ogrodu Saskiego, bo nieopodal mieszkaliśmy. Były to czasy kiedy zagrałem już boksera w filmie „Bokser” oraz Hamleta w Teatrze Narodowym. Na spacerze, gdy pies oddalał się ode mnie, krzyczałem za nim po imieniu: „Hamlet, Hamlet!”, a w odpowiedzi usłyszałem głosy ludzi: „Co za kabotyn!”. Gdy Hamlet odszedł, moja ówczesna żona nie chciała już kolejnego psa.
A kiedy pojawił się pierwszy york?
D.O.: Byłem w związku małżeńskim z Zuzanną Łapicką i po narodzinach naszej córki Weroniki, kupiliśmy jej psa yorka. Nazwaliśmy ją Pućka. Pućka mieszkała z nami w kraju i za granicą. Gdy Weronika wyjeżdżała za granicę, zostawiała ją dziadkowi. Gdy sunia odeszła przywiózł nam ją
w kuferku mój były teść Andrzej Łapicki.
K.D-O.: Pochowaliśmy ją w ogrodzie, pod polnym kamieniem, który przywieźliśmy z Drohiczyna…
Jak zaczęła się wspólna miłość do yorków?
D.O.: Gdy zamieszkałem z Krystyną stwierdziliśmy, że musimy mieć psa i oczywiście pomyślałem o yorku.
K.D-O.: A ja, która miałam różne psy: boksera, dalmatyńczyka, szpica i kundelki mówię: no nie! Jak to, będziemy mieć taką szczotkę, którą można niechcący udusić? Ale Daniel wie, jak mnie podejść! Wymyślił, że odwiedzimy zaprzyjaźnioną hodowlę yorków. A tam, jak z kojca wygramoliła się do mnie suczka, to już było wiadomo, że jest nasza. Teraz Pipi ma 12 lat.
D.O.: Nasza yoreczka jest prawdziwą księżniczką. Nawet Jean-Paul Belmondo był nią zachwycony. Mówił do Krysi i do suczki: „Jesteście zachwycające. Obie.”
Jaka jest Pippi?
K.D-O.: Pippi nie ma dzieci. Co prawda chcieliśmy ją skojarzyć z yorkiem Jacka Kaczmarskiego, a potem Beaty Tyszkiewicz, ale niestety nic z tego nie wyszło. Jest widocznie czarną wdową i przynosi pecha.
D.O.: Teraz o dzieciach nie ma co marzyć. Pipi, po tym jak okazało się, że cierpi na ropomacicze, została wysterylizowana.
York nie jest chyba kłopotliwym współlokatorem?
K.D-O.: Pipi uważa, że Daniel jest przywódcą stada, ona na drugim miejscu, a ja dopiero po niej. Co objawia się tak, że np. ja coś robię w kuchni
a ona przychodzi i z jazgotem rozkazuje mi, żebym jej otworzyła drzwi. Gdy tłumaczę, że nie mogę, bo mam mokre ręce i żeby poszła do pana, to ona idzie, ale jego prosi już łagodnym tonem; no bo panu przecież się nie rozkazuje! Dzień zaczyna się od tego, ze Pipi piszczy, mruczy mi do ucha, ale po cichu, tak by pana nie obudzić. Ale wystarczy, że Daniel powie jedno słowo, ona wtedy wskakuje na niego i liże od ucha do ucha. Nawet jak budzi mnie w nocy to tak, by Daniela nie obudzić, bo pan musi się wyspać!
D.O.: W tej relacji jestem samcem alfa. Zauważyłem zresztą, że wielu silnych mężczyzn ma yorki. I dobrze. Silny mężczyzna nie musi mieć groźnego psa.
K.D-O.: Dla mnie york jest psem szczególnym z tego powodu, że można z nim porozmawiać. Często spędzamy z Pipi po kilka tygodni za granicą. Mam wrażenie, że ona rozumie nie tylko polski, ale też francuski, rosyjski i angielski.
D.O.: Bardzo dobrze czuje się w Paryżu, w malutkim pensjonacie, w którym recepcjonista Albert wychodzi z nią na spacer, a nawet gra z nią w piłkę. Zastanawiam się, czy aportuje ona czy on? (śmiech). Bo Gizmo Beaty Tyszkiewicz jej kazał aportować.
A co z pozostałym stadkiem, bo przecież w Pań-
stwa domu mieszkają też koty?
K.D-O.: Pamiętam, że siedzieliśmy na tarasie, gdy Pipi zaczęła się zachowywać nad wyraz niespokojnie. Sprawiała wrażenie, że chce nam coś pokazać. I pokazała! Otóż w stercie liści znaleźliśmy wyleniałą, znieruchomiałą kotkę. Kotka dostawała od nas jedzenie. Po jakimś czasie wczołgała się do salonu. Pipi właśnie jadła, gdy ta podeszła bardzo blisko. Pipi zaczęła ją lizać po głowie. Szarawobura dachówa, którą nazwaliśmy Kaśka obdarowała nas wkrótce potomstwem. Koty, które z nami mieszkają, czyli Basia i Czesia, to jej dzieci. Kaśki nie ma już z nami.
D.O.: Pomiędzy zwierzętami zawiązała się nić porozumienia od samego początku. Gdy Kaśka rodziła to położną była Pipi. Pomagała odgryzać pępowinę, lizała i ogrzewała nowo narodzone kocięta. Basia i Czesia pewnie myślą, że to ona jest ich mamą, choć trochę inną od kociej, bo nie umie wdrapać się na drzewo ani niczego upolować. Wszelkie ogrodowe zdobycze chętnie jej przynoszą i demonstrują jak zabijać.
K.D-O.: A gdy Pipi wróciła do domu po zabiegu sterylizacji, Czesia i Basia jej nie odstepowały. Małe, przerażone oczka zdawały się pytać: „Co się stało?”. To było bardzo wzruszające. Oboje z mężem nie mogliśmy powstrzymać łez.
Czy jeździcie razem na wakacje?
D.O.: Oczywiście. Lubię, gdy jesteśmy wszyscy razem. Jest między nami takie porozumienie bez słów i ciepło, które trudno wyrazić. Czasem jak leżymy w łóżku w pięcioro, a mamy duże łóżko, to mówię, jakby było cudownie, gdyby jeszcze koń Cudek się z nami położył.
K.D-O.: Tylko musielibyśmy kupić trochę większe łóżko!
Rozmawiała i fotografowała
Dorota Szulc-Wojtasik