Kocham pekińczyki i papugi!
Małgorzata Potocka – absolwentka Warszawskiej Szkoły Baletowej, stypendystka broadwayowskiej szkoły tańca i paryskiej rewii; wybitna tancerka, choreograf i reżyser – twórczyni grupy baletowej SABAT, która w latach 70-tych była swoistą rewolucją w sztuce tańca estradowego. Zespół zrobił błyskawiczną karierę, zyskał olbrzymią popularność. Był częstym gościem programów telewizyjnych, uczestniczył w wielu koncertach i widowiskach. Oryginalność stylu, wyjątkowe połączenie ekspresji i kobiecości szybko zaczęły zyskiwać uznanie oraz podziw w wymiarze międzynarodowym. Sabat wystąpił na wielu scenach świata, m.in.: w Wiedniu, Berlinie, Nowym Jorku, Las Vegas, Londynie, Bangkoku, Rzymie oraz Sztokholmie.
Pekińczyki to psy o niezwykłej urodzie i z charakterem...
To prawda. I za to je kocham. Moja mama też była ich wielbicielką. W moim rodzinnym domu rosłam ja i ... pekińczyki. Pamiętam, że gdy uczęszczałam do szkoły baletowej to mieliśmy w domu pekińczyka, który występował ze mną w przedstawieniach teatralnych.
Teraz mam dwa pieski tej rasy, które wabią się Lili
i Bunio. Nazywam je „pieszczotkami z porcelany”, bo są bardzo kruche i delikatne. Mają krótkie łapeczki, a ich oczy, ze względu na specyficzną budowę, są szczególnie narażone na urazy. Lili
i Bunio uwielbiają wylegiwać się na kanapie, często trzeba je też nosić i przytulać. To psy, które podobnie jak ja, kochają spokój i dlatego są dla mnie wspaniałymi towarzyszami życia. Przy nich potrafię się odprężyć, wyciszyć, a wszelkie stresy odchodzą w zapomnienie.
Lili i Bunio są bardzo grzeczne, nie szczekają, nie narzucają się. To psy dumne, pełne godności
– trzeba je zaprosić do zabawy, przytulania czy czułych powitań. Generalnie nie znoszą żadnego poddaństwa. W ten wspaniały sposób nauczyły mnie pokory i partnerstwa.
Pekińczyk wymaga czasu, by przekonać się do człowieka, ale raz ofiarowaną przyjaźń dotrzymują do końca życia. Przekonałam się o tym nie jeden raz, gdyż moje pieski nigdy mnie nie zawiodły.
Pekińczyki są bardzo odważne i waleczne. Legenda głosi, że pekińczyki miały być owocem miłości lwa do małpki, który to związek został pobłogosławiony przez samego Buddę. Po lwach pekińczyki miały odziedziczyć swoją szlachetność, a po małpce – nietypowy krok. Psy powstałe
z tego związku towarzyszyły Buddzie i w razie niebezpieczeństwa zamieniały się w lwy.
Sprawiają jakieś kłopoty?
Żałuję, że nie mogę z nimi podróżować. Gdy wyjeżdżam, to same pakują się do walizki, ale ich nie zabieram, bo podczas drogi histeryzują, ale dość szybko adoptują się w nowym miejscu. Niestety są również bardzo wybredne w jedzeniu. Moje czworonogi jedzą tylko gotowane potrawy, wątróbkę, kurczaka, wołowinę. Bunio musi być karmiony z ręki z talerzyka, natomiast Lili je tylko w towarzystwie lalek. Zatem w tej kwestii ujawnia się prawdziwy arystokratyczny charakterek.
Z kolei moje poprzednie pekińczyki gryzły w łydki tancerki, które przychodziły na próbę, bo salon, gdzie się znajdujemy, był wówczas salą baletową.
Z moimi pekińczykami ma stale „na pieńku” mój mąż, Jan Nowicki, który mi nawet zarzuca, że jestem zdominowana przez zwierzaki (śmiech).
Ale przecież Lili i Bunio to nie jedyne psy
w Pani domu.
Owszem. Jest jeszcze szalony jack russell terrier, czyli Messi. To z kolei ukochana rasa mojego męża. Teraz mam nie lada wyzwanie: zaprzyjaźnić Messi z pekińczykami. Naprawdę nie wiem, czy to się uda, bo to psy o odmiennych charakterach. Messi jest niezwykle żywy, aktywny. Można nawet powiedzieć nadaktywny! Atrakcją są dla niego pościg, bieganie; bezustannie absorbuje męża lub mnie. Oczywiście ma też wiele pozytywnych cech. To pies mądry, inteligentny i rozumny. Na wszelki wypadek poczekam na tresera, który może doradzi, co robić, aby psy nie zrobiły sobie krzywdy i zaprzyjaźniły się.
Wchodząc, powitała mnie gadająca papuga...
Mam dwie papugi, które przez całe życie ze sobą konkurują. Pierwsza to australijska kakadu, którą nazwałam Papi. Druga, Kokunia to amazonka żółtogłowa. Papi, która nie mogła zaakceptować Kokuni, przez cały rok, w drodze protestu, podgryzała sobie ścięgna u nóg. Nie mogło się obyć bez profesjonalnej pomocy lekarza weterynarii.
Kokunia jest apodyktyczna i uwielbia rządzić
w domu. Często nazywam ją Panią Profesorową, ponieważ śpiewa, wszystko rozumie i.... mówi. Zna zwroty: „dzień dobry”, „co się stało?”, „oszalałaś?”, „dobry wieczór”, „dobranoc”, „do zobaczenia”. Woła mnie na przykład „moja kochana, chodź tu do mnie”, gdy dzwoni telefon to mówi „halo”, a gdy ktoś puka to pyta „kto to?”.
Kokunia ponadto uwielbia towarzystwo mężczyzn. Gdy sobie jakiegoś upatrzy to potrafi dla niego pięknie tańczyć i śpiewać!
Papi też umie mówić?
Nie. Ona nie mówi, raczej naśladuje dźwięki. Papi jest bardzo wrażliwym ptakiem. Obie natomiast są niezwykłymi pieszczochami. Muszę je brać codziennie na ręce, bo jeśli tego nie zrobię to krzyczą w niebogłosy.
Jest Pani także wielbicielką koni. Skąd zamiłowanie do tych zwierząt?
Mój ojciec grał na wyścigach konnych. Jako mała dziewczynka często dotrzymywałam mu towarzystwa i też zakochałam się w tych niezwykłych zwierzętach. Wówczas postanowiłam, że w przyszłości stanę się właścicielką konia. Moje marzenie spełniło się. Czarny Książę, bo taki przydomek ma mój koń na wyścigach, wygrał wiele gonitw. Pamiętam, że każdy jego sukces był wielką radością, zarówno jego, jak i moją.
Pojawiła się nadzieja, że wygra derby i będzie tzw. czarnym koniem gonitwy. Niestety, 500 metrów przed metą przestał oddychać, pękło mu gardło. Na metę przybiegł ostatni. Rozpoczęła się walka
o jego życie. Zrozpaczona szukałam pomocy za granicą. Ostatecznie udało się go zoperować
w Niemczech. Przeżył, ale wycofałam go z toru wyścigów konnych. Teraz Czarny Książę jest
u Jurka Cylińskiego, w Łomiankach, gdzie biega już tylko po łące...
Rozmawiała Dorota Szulc-Wojtasik