Ciastko – koń który musiał być mój!
Anna Powierza – polska aktorka filmowa. Opiekunka dwóch koni, Małego oraz Ciastka. Autorka książek dla dorosłych i dzieci. Opowiada o swojej pasji, jaką jest jeździectwo.
Spotykamy się w podwarszawskiej stajni, gdzie spędzasz dużo czasu ze swoimi przyjaciółmi na czterech kopytach, opowiedz nam o nich.
Ciastko, bo tak na niego wszyscy mówią, to koń dla mnie absolutnie wyjątkowy. Gdy miał trzy lata i dopiero zaczął być zajeżdżany, trafił do stajni, gdzie trzymałam swojego pierwszego konia. Wtedy był to dla mnie trudny czas. Mój koń był ciężko chory, miał bardzo słabe rokowania. Było z nim tak źle, że lekarz weterynarii już powoli przygotowywał mnie, na decyzję o eutanazji. Trudno opisać, jak było to dla mnie trudne. Snułam się po stajni, bez życia, bez uśmiechu. Moja przyjaciółka, widząc mój stan, zaproponowała, żebym jeździła na jej koniu. Spojrzałam z powątpiewaniem. Prawda była taka, że nie jeździłam na tyle dobrze, aby wsiadać na świeżo co zajeżdżonego konia, i to na dodatek z dużym temperamentem. Jednak zdecydowałam się spróbować. I już po chwili, gdy Ciastko radośnie ponosił mnie w pełnym galopie, wiedziałam, że siedzę oto najwspanialszym koniu na świecie. Zakochałam się w nim. Minęło kilka miesięcy, podczas których mój koń pierworodny, Mały, jakimś cudem wyzdrowiał. Cały czas jednak zajmowałam się również Ciastkiem. Polubiliśmy się już wtedy obłędnie, jednak doskonale wiedziałam, ile czasu zajmuje opieka nad dwoma końmi i że nie jest to takie proste.
- Sprzedaję Ciastka – powiedziała ze smutkiem przyjaciółka. Nie zdziwiła mnie ta decyzja. Ciastko już był bardziej mój niż jej! Jednak ja nie mogłam go kupić. Nie miałam czasu, pieniędzy, no i miałam już i tak mojego starego, schorowanego i wymagającego opieki Małego. Dlatego gdy przyjechał kupiec, ze łzami w oczach przywitałam go w bramie. - Jest zdecydowany. To zawodnik. Kupi Ciastka ze względu na jego wyśmienity skokowy rodowód – powiedziała przyjaciółka – chce tylko na wszelki wypadek wsiąść i się przejechać. Założyła Ciastkowi siodło, zawodnik włożył nogę w strzemię i wtedy się zaczęło. Ciastko zaczął brykać, jakby co najmniej próbował go dosiąść tygrys. Zawodnik spadł, po czym wściekły pojechał do domu, mówiąc, że szalonego konia nie kupi. Natomiast my z przyjaciółką patrzyłyśmy na siebie szeroko otwartymi oczami. Ciastko nigdy w życiu tak nie zrobił. Po dziś dzień, oprócz tamtego razu, to najgrzeczniejszy w świecie koń przy wsiadaniu. Mam kolejnego kupca, też pewniak, bo lubi młode energiczne konie – obwieściła przyjaciółka jakiś czas później. Jednak, gdy kupiec (już bez przygód) na Ciastka wsiadł, koń ledwo poruszał nogami. Szedł, jakby miał zaraz przewrócić się ze zmęczenia. Kolejny kupiec zsiadł wściekły, że zawracamy mu głowę zamiast na konia wsadzając na kompletnego lenia. I tak było za każdym razem. Jeżeli ktoś chciał konia który świetnie skacze, Ciastko potykał się o własne nogi i nie był w stanie przeskoczyć przeszkody. Jeśli miał iść do kogoś, kto szukał spokojnego zwierzaka, brykał jak oszalały. Za każdym razem ledwo powstrzymując łzy, modliłam się, by nikt Ciastka nie kupił. Wreszcie, gdy czekałam na przyjazd kolejnego, pomyślałam, że więcej tego nie wytrzymam. Poszłam do przyjaciółki i powiedziałam, że jak ten kupiec się nie zdecyduje, to ja biorę Ciastka, już postanowione. On nie chce być niczyj inny, tylko mój, no i ja chcę, by był to mój koń! I wiecie, co się stało? Kupiec, który dzwonił, że już wjeżdża do lasu i będzie za kwadrans… nigdy nie dojechał! Właśnie tak zyskałam Ciastka. Mam wrażenie, że on sam mnie sobie wybrał. A skoro tak, to dba o mnie jak żaden inny koń na świecie.
Na czym polega opieka nad koniem?
Tak naprawdę, ciężar całej opieki w głównej mierze spoczywa na barkach stajennego i właściciela stajni. To oni karmią konie, wyprowadzają je na padok i obserwują, czy nie dzieje się coś złego. To od nich zależy, czy koń jest w świetnej formie, czy wręcz odwrotnie. Korzystam ze świetnej stajni. Wiem, że spokojnie mogłabym tu zostawić Ciastka i wyjechać w podróż dookoła świata. Rolą opiekuna jest dbać o dobre samopoczucie konia. Pomimo, że wychodzi na padok z innymi końmi, trzeba go regularnie ruszać, dbać o kondycję i mięśnie. Konie lubią współpracować z ludźmi, lubią z nimi przebywać. Gdy wyjeżdżam na dłużej, Ciastko zaczyna tęsknić. Stoi w bramie i gapi się na przyjeżdżające samochody. Gdy mnie widzi, rży na mój widok, przybiega do mnie. Kiedy nie wsiadam na niego z jakiegoś powodu, zaczyna chuliganić. Zaczepia inne konie, robi się niegrzeczny. Zaczynają narzekać na niego stajenni i skarżą się, że nie mogą sobie dać z nim rady. Ucieka, płoszy się, nie słucha jak się go woła. Jak przyjeżdżam do niego, podrapię go za uchem, dam kawałek marchewki, na drugi dzień znów jest to złoty koń i obsługa nie może się go nachwalić.
Jak nawiązuje się bliską relację z koniem? Co lubi a czego nie toleruje?
Tak samo, jak z każdym zwierzęciem, z człowiekiem. Jak się z kimś spędza czas, poznaje się go. Jak się coś razem robi, przeżywa, więź się umacnia, powstaje głębsza relacja. Kontakt z koniem zaczyna się już w boksie, kiedy wchodzi się go wyczyścić. Zazwyczaj konie to uwielbiają, Ciastko też. Ale ma szczotki, których nie znosi. Ma miejsca, które go łaskoczą. Inne podstawia, mógłby być tam drapany godzinami. Ciastko i Mały to dwa całkowicie różne konie. Co jeden lubi, drugi tego nie znosi i na odwrót. Za sobą też nie przepadały. Teraz Mały jest już na zasłużonej emeryturze, ale kiedy jeździłam jeszcze na dwóch, autentycznie przepychały się miedzy sobą, którym pierwszym mam się zająć.
Jak rozwijasz swoje pasje związane z jeździectwem?
Szkolę się, nieustannie. Jest to sport, który nie kończy się w okolicach trzydziestki, jeździć można przez całe życie. Znam osiemdziesięciolatkę, która wsiada jeszcze na konia i ma niebywałą przyjemność z jazdy. Chciałabym w jej wieku być w tak doskonałej formie! Póki co, cały czas mam treningi pod okiem wykwalifikowanego trenera. Podczas jazdy konnej pracuje całe ciało, wszystkie mięśnie. Problem w tym, że całkiem niezależnie od siebie. To prawdziwa szkoła koncentracji, koordynacji, czucia własnego ciała. Nie jest to proste, ale jest fascynujące i zawsze można coś poprawić.
Co skłoniło Cię do napisania książki?
Hm, której…? Tym razem napisałam wyłącznie o mojej chorobie. „Insulinooporność. I co dalej?”. Jest przeznaczona dla tych, którzy nie mogą schudnąć pomimo diety i ćwiczeń. Z dużym prawdopodobieństwem, może to być przyczyna insulinooporności właśnie. Sama mam takie doświadczenie – w ciąży utyłam około 35 kilogramów. Po porodzie ważyłam niemalże 100. Po roku walki; ogromnej konsekwencji, diety i ćwiczeń, schudłam zaledwie kilka kilo. Lekarze rozkładali ręce, mówili, że to genetyczne i muszę się pogodzić z tym, że jestem gruba. Jednak ja nie chciałam się poddać. Zaczęłam czytać książki, artykuły, prace medyczne. Okazało się, że mam chorobę zwaną insulinoopornością. Gdy tylko zaczęłam brać leki i odpowiednio do niej się odżywiać, zaczęłam chudnąć, wszystko zaczęło wracać do normy! Choroba długo nie była diagnozowana przez lekarzy. Nikt o niej nie wiedział, nie leczył, zaczęłam o niej mówić. W telewizji, prasie. Napisałam książkę. I to była najlepsza rzecz, jaką zrobiłam w życiu. Na szczęście o insulinooporności robi się coraz głośniej, zaczyna się ją leczyć. Oprócz otyłości, ta choroba ma bardzo nieciekawe powikłania. Nie leczona, prowadzi do cukrzycy i innych groźnych chorób. Poza tym, już na początku grudnia wydaję inną książkę. Tym razem dla dzieci. „Moje Małe Ciacho” to coś zupełnie z innej beczki. Zebrałam moje doświadczenie logopedyczne (tak, takie też mam!) oraz pracy z dzieciakami na warsztatach teatralnych i w szkole musicalowej. Henryk Sawka zgodził się zrobić rysunki. I tak oto powstała książeczka z propozycjami ćwiczeń, wspierającymi mowę i emisję głosu dla dzieciaków! Cała akcja rozgrywa się w moim ulubionym miejscu – mianowicie w stajni, a bohaterami są… Tak, owszem! Ciastko, Mały, i jeszcze Moja, czyli moja ukochana sunia.
Rozmawiała i fotografowała: Dorota Szulc-Wojtasik