Bo z psem trzeba gadać!
Katarzyna Skrzynecka – aktorka, wokalistka, autorka tekstów, kompozytor. Urodzona i mieszkająca w Warszawie. Absolwentka Wydziału Fortepianu i Wydziału Wokalistyki warszawskiej Szkoły Muzycznej II stopnia oraz Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie. W 1990 wygrała Festiwal w Opolu, debiutując piosenką Włodzimierza Korcza „Błądzę w chmurach”. Jeszcze jako studentka rozpoczęła pracę zawodową na deskach Teatru Dramatycznego w Warszawie, grając główną rolę w musicalu METRO. Jednocześnie koncertowała samodzielnie z towarzyszeniem fortepianu lub trio jazzowego w całej Polsce. Ma w swoim dorobku udział w wielu muzycznych programach i koncertach telewizyjnych. Równolegle, jeszcze na studiach, odnosiła już sukcesy jako aktorka, grając główne role w filmach i Teatrze Telewizji.
Skąd wzięła się miłość do zwierzaków?
Od urodzenia byłam wychowywana ze zwierzętami, ponieważ moi rodzice byli ich wielkimi miłośnikami. Odkąd pamiętam zawsze w naszym domu były psy – cocer spaniele, zazwyczaj suczki. Kiedy się urodziłam, w naszej rodzinie pojawił się także szczeniak. Była to czekoladowa cocer spanielka – Wiga. Moja mama opiekowała się 3-miesięcznym noworodkiem, czyli mną oraz szczeniaczkiem. Mama czasem wspominała, że wtedy, a był to początek lat 70-tych, podawała nam te same preparaty i witaminy. Wówczas nie było przecież gotowych pokarmów dla dzieci, ani suchych, zbilansowanych karm dla szczeniąt. Znacznie trudniej było wykarmić zarówno dziecko, jak i malutkiego pieska. Moja mama radziła sobie z tym świetnie!
Wigunia była moim najwierniejszym, niezwykle oddanym przyjacielem. Podobno, gdy byłam zupełnie malutka, nie odstępowała mojego łóżeczka nawet na krok, a na spacerze chodziła łapa w łapę przy moim wózku. Ja z kolei pamiętam wczesne lata mojego dzieciństwa, kiedy to jeździłam na trójkołowym rowerku po mieszkaniu, a Wiga cały czas za mną człapała, wykazując się niezwykłą cierpliwością. Niestety w wieku 7 lat zachorowała i nie udało się jej uratować. Potem mieliśmy kolejne złote cocer spaniele: Duniaszę, Ufkę i Gagę. Przez pewien czas mieszkała z nami także Bimba rasy bloodhound, niestety z niezwykle chimeryczym charakterem i psychiką samca alfa. Musiała więc zmienić właścicieli i mieszkanie w bloku na posesję z ogrodem i sforą psów swojej rasy.
Dziś Pani wielką miłością jest Leo, też cocer spaniel.
Tak, od 8 lat mam ukochanego cocer spaniela – Leo, zwanego Lwem. Leo pochodzi z poznańskiej hodowli. W rodowodzie ma co prawda wpisane imię Galaksy, ale przez nas został nazwany Lwem, bo urodził się 10 sierpnia w znaku Lwa. Poza tym, gdy był zupełnie mały wyglądał jak prawdziwe lwiątko, a dodatkowo ma wielkie lwie serce oraz lwi koloryt. Dodam jeszcze, że jest typowym lwem tapczanowo-salonowym.
Jaki charakter ma Leo?
Jest bardzo kochanym, mądrym, dobrze ułożonym psem. Wielu rzeczy nauczył się zupełnie sam. Moja mama nauczyła mnie, aby bardzo świadomie wychowywać czworonoga. Nie uczyć go tysiąca niepotrzebnych sztuczek, lecz po prostu z nim gadać, pokazywać mu wszystko, tak aby wyrósł na bacznego obserwatora. Psa trzeba szanować, kochać, ale zachowywać jego prawo do „psiości”!
Nie znoszę przebierania zwierząt w fatałaszki i robienia z nich groteskowych postaci! Uważam, że każdy właściciel czworonoga musi go wychować tak, aby wizyta z nim lub przyjście gości nie sprawiały żadnego kłopotu. Mój pies wie, że z radości nie skacze się na mnie ani na moich przyjaciół. To raczej ja nachylam się do powitania, natomiast Leo łasi się, merda ogonem, podsuwa łepek do cmoknięcia i przynosi zabawki. Nie bywa nachalny, a to daje mi pewność, że wszędzie mogę go ze sobą zabrać, bo nigdy nie narobi bałaganu
i nie wprowadzi chaosu. Nawet właściciele kawiarenek i restauracji godzą się, abym weszła z Leo, gdy widzą, że jest tak czysty i grzeczny – siedzi pod moim krzesłem posłusznie... jakby go nie było. Ważne jest także to, że Lew nie łasuje, bo nigdy nie dostawał smakołyków wprost ze stołu, ani podczas przyrządzania posiłków. Pies dostaje jedzenie wyłącznie w kuchni, w swojej miseczce
i oczywiście wtedy, gdy jest na to pora.
Czy w pracy pies też Pani czasem towarzyszy?
Bywa, że siedzi ze mną w garderobie teatru, za kulisami mojego koncertu lub w studio telewizyjnym. Kiedyś kręciliśmy telewizyjną reklamówkę. Przyszłam na plan razem z Leo, który tak spodobał się reżyserowi oraz reklamodawcy, że wspólnie ze mną zagrał w tymże spocie. Leo jest także obecny
w jednym z moich teledysków, w którym turlam po podłodze pomarańczę, a on ją łapie i przynosi mi ją z powrotem w zębach.
Czy pies podróżuje razem z Panią?
Jeśli nie lecimy z mężem samolotem, to zawsze zabieramy go ze sobą. Nie chcemy go narażać na podróże lotnicze, bo zamykanie psa w klatce i podróż w luku bagażowym, na pewno nie jest niczym przyjemnym. Dlatego w takich sytuacjach Leo zostaje z moim tatą lub przyjaciółmi. Zresztą on ich dobrze zna, lubi i nie męczy go tęsknota podczas naszej kilkudniowej nieobecności. My z kolei jesteśmy spokojni, że zostaje pod dobrą, sprawdzoną opieką.
Czy wypracowaliście przez te lata jakieś wspólne rytuały?
Tak (śmiech). Choćby poranne wspólne trzy minuty na poduszce. Pies zawsze wyczuwa, kiedy otwieramy z mężem oczy, daje nam sygnał dźwiękowy, bębniąc ogonem o łóżko... Potem wkręca się niczym korkociąg pomiędzy nas, przytula mordkę na zmianę do obojga i „fufa”. Najpiękniejsza pobudka dla mnie to „fufanie” jego pluszowego noska.
Kim dla Pani jest Leo?
Jest dla nas członkiem rodziny. Jest prawie zawsze z nami, wszystkiemu się przygląda i niczemu się nie dziwi, ponieważ do wielu rzeczy jest przecież przyzwyczajony. Mogę powiedzieć, że ze wszystkich suk Leo jest najbardziej „zesuczały”. Jest największą „przylepą”, niezwykle czułym, empatycznym zwierzakiem, który przejmuje wszystkie nasze uczucia i momentalnie na nie reaguje. Jeśli widzi, że któryś z domowników źle się czuje, ma temperaturę, natychmiast stara się pocieszyć na swój „psi” sposób – przynosi zabawki, łasi się. Bezwzględnie kierownikiem naszego domowego stada jest mój mąż Marcin i Leo absolutnie to uznaje. Podobno właściciele upodobniają się do swoich podopiecznych. I jest to prawda. Mam „spanielowe” oczy, podobny kolor włosów i czasem uczesanie, a w chwilach radości zdarza mi się dla żartu merdać ogonem (biodrami) przykładem naszego Lwa! Tych podobieństw, proszę mi wierzyć, absolutnie się nie wstydzę!!
Wiem, że stara się Pani pomagać zwierzętom.
Finansowo wspieram schroniska dla zwierząt oraz fundacje, które np. szukają rodzin adopcyjnych dla psów. Ostatnio brałam udział w ogólnopolskiej akcji „Zerwijmy łańcuchy”.